Pogryzły ich psy. Szukają sprawiedliwości
Opublikowano 30 kwietnia 2014, autor: Iga Gajowniczek
Marcin Zduniak doznał ran kąsanych barku, podudzia i pośladka. Janusz Flont natomiast policzka, powieki oka i okolicy skroniowej. Wszystko to było wynikiem tego, co działo się 6 marca 2009 roku w Życzynie. Choć od tego dnia minęło już 5 lat mężczyźni nie doczekali się sądowej sprawiedliwości.
18-letni wówczas chłopak tuż po godzinie 4.00 szedł na stację PKP, by jak co dzień jechać na szkolne praktyki. W tym czasie miały zaatakować go dwa psy rasy owczarek środkowoazjatycki.
-Wybiegły z podwórka, obok którego przechodził i rzuciły się na niego od tytułu -opowiada matka Teresa Zduniak.
Przeraźliwy pisk pokrzywdzonego obudził sąsiadów.
-Mąż zauważył całą sytuację przez okno, więc wybiegł z domu i odciągnął go do nas na posesję -tłumaczy mieszkająca w pobliżu Iwona Kieliszek.
„Gapek” i „Miśka”, bo takie nosiły imiona, chwilę później miały pogryźć także Janusza Flonta.
-Jechałem w tym czasie do pracy. Jeden z nich rzucił się na mnie. Próbowałem się jedynie zasłaniać rowerem -tłumaczy nam poszkodowany mężczyzna.
Trafili do szpitala
Na miejsce wezwano karetkę i policję.
-Pogotowie dłuższy czas nie przyjeżdżało -twierdzi pani Iwona dodając, że ratownicy mieli nadjechać po około 40 minutach. Jednym z nich był właściciel zwierząt Krzysztof M.
-Te psy cały czas biegały po drodze. Dopiero jak pan M. przyjechał to je zamknął -twierdzi Teresa Zduniak dodając, że żona lekarza Anna M. miała w tym czasie przebywać w domu.
Marcin Zduniak doznał rany kąsanej prawego barku i podudzia oraz lewego pośladka. Janusz Flont natomiast obrażenia w postaci rany szarpano-płatowej prawego policzka, powieki oka i okolicy skroniowej. Spowodowało to rozstrój ich zdrowia na okres powyżej siedmiu dni.
Policja natomiast na miejsce nie dotarła. Z informacji jakie miała uzyskać matka chłopca od załogi karetki pogotowia wynikało, że funkcjonariusze będą czekali w szpitalu.
-Sama zawiozłam panią Zduniak na komendę, żeby złożyć zeznania, bo ani na miejscu, ani w szpitalu nikogo nie było -tłumaczy sąsiadka.
Postępowanie od początku
Trzy miesiące od pogryzienia, asesor garwolińskiej prokuratury Urszula Gałązka wydała postanowienie o częściowym umorzeniu śledztwa w sprawie Krzysztofa M. Z uzasadnieniu czytamy, że przesłuchany w charakterze podejrzanego nie przyznał się do zarzutów. W tym czasie pełnił służbę w karetce „R” w Gończycach. Uznano zatem, że nie mógł przyjeżdżać na teren posesji i nie jest odpowiedzialny za jej nieodpowiednie zamknięcie.
Zażalenie i prośbę o ponowne rozpatrzenie sprawy złożyli pokrzywdzeni. Sprawa trafiła do Sądu Rejonowego w Garwolinie. Właściciele zwierząt Krzysztof M. i Anna M. zostali oskarżeni o to, że nienależycie zabezpieczyli ogrodzenie przed wydostaniem się z niej czworonogów.
-Jeśli chodzi o pana doktora to został on prawomocnie uniewinniony od stawianych mu zarzutów -mówi nam adwokat Jerzy Zalewski z kancelarii w Katowicach.
W marcu 2013 roku garwoliński sąd wydał wyrok w sprawie Anny M. Oskarżona miała zapłacić na rzecz pokrzywdzonego Janusza Flonta 700 zł, zaś Marcina Zduniaka 2 tys. zł. Koszty procesu to dodatkowe 2 tys. zł. Z taką decyzją właścicielka psów się nie zgodziła i złożyła apelację do Sądu Okręgowego w Siedlcach. Sprawa ponownie wróciła jednak do Garwolina.
-Ostatecznie wyrok warunkowo umarzający postępowanie w stosunku do Anny M. został uchylony przez sąd odwoławczy. Postępowanie toczy się natomiast od początku -wyjaśnia Waldemar Szostek, Prezes Sądu Rejonowego w Garwolinie.
Matka: -Jesteśmy bezsilni
Sądowe szukanie sprawiedliwości trwa już pięć lat.
-W pierwszym roku nie odbyła się żadna rozprawa. Co z tego, że sąd wyznacza termin, jak zwykle dzień wcześniej otrzymujemy telefon, że został przełożony. Jesteśmy bezsilni na to co się dzieje -skarży się matka 23-latka.
O powody odwołań rozpraw mających się odbyć w listopadzie 2013 roku i w marcu 2014 roku zapytaliśmy prezesa garwolińskiej temidy.
-Przyczyną była niemożność stawienia się przez obrońcę oskarżonej -wyjaśnia Waldemar Szostek.
Krzysztof M.: -Chodzi o pieniądze
Mimo wielokrotnych prób nie udało nam się skontaktować z państwem M. Po zdarzeniu z 2009 roku zmienili miejsce zamieszkania. W Dziale Pomocy Doraźnej w Gończycach, gdzie pracował Krzysztof M. usłyszeliśmy natomiast, że nie jest już tam zatrudniony.
Wywiadu udzielił on jednak w 2010 roku reporterce telewizyjnego programu „Sprawa dla reportera”.
-Naszym zdaniem trafiliśmy się państwu Zduniak jak ślepej kurze ziarno. Sprawa dotyczy po prostu pieniędzy, żeby jak najwięcej uzyskać ich z tego przypadku, w którym nie do końca wiadomo, który to pies pogryzł -komentował w materiale Krzysztof M.
-Chcemy, żeby ci ludzie przyznali się chociaż do winy, bo do tej pory nawet przepraszam nie usłyszeliśmy -twierdzi matka Marcina.
Kolejny termin rozprawy wyznaczono na 9 maja.
Kurde sporo jestem w stiane zrozumieć i na sporo rzeczy kasę wydać i nawet od biedy jestem w stiane zrozumieć czytanie opowiadań erotycznych. Bardziej mnie zastanawia kto za to płacił No litości. Jak już ktoś jest skłonny za to płacić to są chyba lepsze opcje niż amatorskie opowiadania erotyczne Choć ogf3lnie motyw pisania tego i dorabiania na tym rewelacja! Cały odcinek zresztą świetny. Też zwykle miałem większe problemy z pomysłem niż z napisaniem czegokolwiek. Moja przygoda z pisaniem to jednak krf3tki epizod. Co ciekawe jedną rzecz z prozy udało mi się pchnąć w książce i choć z samego faktu posiadania książki, na ktf3rej jest moje nazwisko jestem cholernie zadowolony to opowiadania raczej się wstydzę. Ja jednak szybko doszedłem do wniosku, że to nie jest zajęcie dla mnie. Pisanie prozy nie sprawia mi żadnej przyjemności, a jeśli mam się przy tym męczyć to szkoda zachodu. Zdecydowanie wolę czytać, a jak mam pisać to wolę recenzje czy artykuły na konkretny temat. Na polu beletrystyki jest zbyt wielu lepszych ode mnie, ktf3rzy robią to z przyjemnością. Choć gdyby ktoś płacił za opowiadania-fikołki to czemu nie