Aktualności, Ludzie, Sobolew, Z gmin

Komu chodzi o dobro psów a komu o pieniądze?

Opublikowano 30 stycznia 2018, autor:

O schronisku dla zwierząt w Nowej Krępie robi się coraz głośniej. Fundacja, która z nim współpracowała, kieruje pod adresem właściciela szereg zarzutów. On odpowiada, że są bezpodstawne. Obie strony zarzucają sobie nastawienie przede wszystkim na zarabianie pieniędzy.

Rodzinie Osiaków z gminy Garwolin zaginął pies. Amstaf, wabiący się Seba, uciekł z posesji 9 stycznia rano. Jego właściciele szukali go po całym powiecie. Niestety nigdzie swojego pupila nie znaleźli. Ktoś podpowiedział, żeby sprawdzić, czy psa nie ma w schronisku „Happy Dog” pod Sobolewem.

 

-Dzwoniłam tam po kilka razy dziennie. Właściciel mówił, że go nie było -wspomina Agnieszka Osiak.

Osobiście udali się do schroniska 16 stycznia. Właściciela nie było.

-Dozorcę, który był troszkę podpity, zapytałam czy nie widział psa, którego zdjęcie mu pokazałam. Powiedział: „coś takiego widziałem”-relacjonuje pani Agnieszka.

Na pytanie, czy mogą wejść do schroniska, usłyszała, żeby zadzwoniła do właściciela. On wejść im nie pozwolił. Pojechali tam następnego dnia. Znów właściciel w rozmowie telefonicznej nie zgodził się na ich wejście na teren schroniska. Osiakowie wezwali policję. Funkcjonariusze, którzy przyjechali, sami sprawdzili, czy pies przebywa w schronisku.

Interwencję potwierdza Marek Kapusta, rzecznik KPP w Garwolinie.

-Na miejscu policjanci nie ujawnili psa zgłaszającej -mówi.

 

Przyjechała telewizja

Trzeci raz Osiakowie udali się do schroniska w czwartek, 18 stycznia. W tym czasie była tam ekipa TVP. Właściciel telewizję wpuścił, ale Osiaków nie. Jak mówi pani Agnieszka, nie chciał też podpisać oświadczenia, że psa w schronisku nie było.

-On nie chce z nami rozmawiać. Psa będziemy szukać gdzie się da, ale myślę, że nie ma sensu więcej dyskutować z tym panem -niech zajmą się tym fundacje i media -podsumowuje Agnieszka Osiak.

Karolina Pawelczyk z fundacji ZŁapDom przyznaje, że powiadomiła Osiaków o przyjeździe telewizji. Ekipa TVP 1 sama się zgłosiła do fundacji. Na miejscu nakręciła materiał. Nikt oprócz telewizji nie został wpuszczony do środka. K. Pawelczyk opowiada, że właściciel nie chciał im wydać psa do adopcji, choć miała w tej sprawie poparcie w osobie urzędnika gminy Góra Kalwaria, z której został odłowiony. W pewnym momencie próbował wyjechać. Razem z panią z gminy Góra Kalwaria zagrodziły mu drogę.

-Byłyśmy wściekłe i zdeterminowane. Myślałyśmy, że wymusimy na nim rozmowę. On zaczął jechać z nami na masce. Przewiózł nas ze 150 metrów -opowiada K. Pawelczyk.

-Pan Marian nie wykazał woli rozmowy -najpierw kazał nam czekać godzinę na mrozie, a potem wsiadł w samochód, nie otworzył nawet szyby i próbował po prostu uciec -opowiada.

 

Fundacja: -Właściciela nie interesuje los psów

Fundacja ZŁapDom pojawiła się w schronisku we wrześniu 2016 roku.

-Ja osobiście, a mam spore doświadczenie jako wolontariuszka, byłam panem Marianem oczarowana. Kilka miesięcy zweryfikowało moje zdanie o nim –stwierdza.

Jak mówi, wszystko rozbija się o pieniądze.

-Los psów w zasadzie go nie interesuje. Wiadomo, zarabia na tym -to jego praca – ale powinien zapewnić psom choć minimum: jedzenie, wodę czy opiekę weterynaryjną na poziomie -uważa.

Wspomina, że na początku współpraca układała się dobrze. Z inicjatywy wolontariuszy wprowadzono sobotnie spacery z psami.

-Wyciągaliśmy psa za psem. Wszystkie adopcje były dzięki fundacji i wolontariuszom. W soboty zasuwaliśmy sprzątając boksy i karmiąc. Mimo kolejnych adopcji, w schronisku było coraz więcej psów -mówi.

Obecnie jest ich około 300.

-Potem coraz częściej psy umierały nie wiadomo dlaczego, przeraźliwie chudły, spały w swoich odchodach, brodziły w błocie. Wybiegi boksów stawały się kolejnymi boksami -opowiada.

Mówi, że coraz częściej wolontariusze zwracali właścicielowi uwagę na to, że ich zdaniem źle się dzieje w schronisku. K. Pawelczyk przyznaje, że czara goryczy przelała się po interwencji w Żaboklikach (sierpień 2017). Schronisko odebrało 11 psów.

-A trzy psy umierały w męczarniach w schronisku, bez udzielenia pomocy –mówi.

-Baliśmy się wezwać policję, bo wiedzieliśmy, że może nie wpuścić nas do schroniska. Nie możemy pogodzić się z tym, że nie pomogliśmy tym psom wzywając odpowiednie służby -przyznaje.

 

Schronisko rozwiązało umowę z fundacją

W listopadzie wolontariusze przekazali właścicielowi schroniska pismo. Pisali w nim, że zwierzęta nie są otaczane należytą ochroną, opieką i poszanowaniem, „utrzymywane są nierzadko w stanie rażącego zaniedbania, w stanie bezpośredniego zagrożenia ich życia i zdrowia„.

Wymienili między innymi: brak dostępu do wody pitnej, nieregularne karmienie karmą o słabej jakości odżywczej, wystawianie psów na bezpośrednie działanie warunków atmosferycznych zagrażających ich zdrowiu i życiu, zatrudnienie tylko jednego pracownika, brak zapewnienia legowiska dla każdego psa, brak weterynarza na miejscu, czy kwarantannę prowadzoną w niewłaściwy sposób.

Jak pisali, liczba zgonów i eutanazji w schronisku jest bardzo wysoka: 13,56% w 2016 roku i 24,37% w 2015 roku (dane Powiatowego Inspektoratu Weterynarii). Wnioskowali o zapewnienie zwierzętom „minimalnej, gwarantowanej im przepisami prawa ochrony, tak by działania nakierowane w stosunku do nich nie spełniano znamion okrucieństwa wobec zwierząt, w tym poprzez zadawanie bólu i cierpienia”.

W grudniu właściciel schroniska zakończył współpracę z fundacją.

-My chcemy współpracować, ale on nie chce –przyznaje K. Pawelczyk.

Fundacja przesłała pisma do wszystkich gmin, z którymi schronisko ma podpisane umowy. Informowała w nich o zauważonych nieprawidłowościach. Działa na różnych płaszczyznach.

-Nie chcę się bić z nim o poboczne rzeczy. Mi chodzi o psy -podsumowuje prezes.

 

Właściciel uważa, że zarzuty są bezpodstawne

Właściciel schroniska Marian Drewnik stwierdza, że zarzuty fundacji dotyczące wody, karmienia, kastracji i sterylizacji czy stanu psów oraz boksów są bezpodstawne. Zapewnia, że weterynarz, z którym współpracuje, jest wysokiej klasy specjalistą. W sprawach nagłych korzysta z pomocy lekarza w pobliskim Sobolewie.

 

Marian Drewnik oprowadza nas po schronisku, zapewniając, że nie ma nic do ukrycia. Pokazuje powstającą kociarnię i kwarantannę. Opowiada wiele historii psów, które przebywają w schronisku. – Tak wyglądają te „głodzone” psy -mówi kilka razy, wskazując na zwierzaki.

 

Jak mówi, oprócz zatrudnionego na stałe pracownika, ma wolontariuszy, którzy przychodzą w tygodniu. Pomaga mu też rodzina. Karmienie i sprzątanie odbywa się regularnie. Ma w planach zatrudnienie kolejnych osób. Planuje też rozbudować schronisko.

Tłumaczy, że do schroniska trafiają psy stare, chore, po wypadkach, często w ciężkim, wręcz tragicznym stanie -to wszystko powoduje zwiększenie śmiertelności. Zdarzają się też psy, które w czasie pobytu są wychudzone -to ze względu na różne choroby, np. dilofilariozę.

Drewnik przyznaje, że to on zakończył współpracę z fundacją. Wyjaśnia, że jej prezes -jako lider wolontariatu -nie respektowała zapisów regulaminu. Uważa, że fundacja podważała kompetencje jego i weterynarza oraz wprowadzała chaos. W Internecie pojawiały się wpisy oczerniające schronisko.

-Gdyby było tak, jak oni mówią, to zwierzęta pozdychałyby z głodu -uważa.

Stwierdza, że wolontariusze wręcz przekarmiali psy, przez co zwierzęta chorowały, marnowała się też karma.

Przyznaje, że już wcześniej nosił się z zamiarem wypowiedzenia umowy fundacji. Pismo wolontariuszy tylko go do tego zdopingowało.

-Rozmowy nie pomagały, oni wiedzieli wszystko najlepiej. Nie brali pod uwagę tego, że jestem kontrolowany przez Powiatowego Lekarza Weterynarii oraz gminy, które przyjeżdżają z niezapowiedzianymi kontrolami -mówi.

 Uważa, że fundacja przede wszystkim szukała sensacji, a całe zamieszanie jest celowo przez nią wywołane.

-Im chodzi o pieniądze, o nic więcej. Dobro zwierzęcia jest na końcu -stwierdza.

-Po wypowiedzeniu fundacji umowy, ja nie mam mniej adopcji, niż z fundacją -zapewnia. Panuje także większy porządek w schronisku.

Odnosząc się do Żaboklik, mówi, dwa psy nie żyją, a nie trzy. Jeden zszedł na babeszjozę. Drugi został poddany eutanazji ze względu na ciężką niewydolność nerek. Dwa są jeszcze w schronisku, a pozostałe trafiły do adopcji.

Właściciel schroniska zapowiada pójście do sądu

 Odnosząc się do zdarzeń minionego tygodnia, Drewnik mówi, że w tym roku nie odłowił żadnego amstafa, a został wręcz posądzony o kradzież psa.

Zapewnia, że ludzie mogą wchodzić na teren schroniska, ale tylko pod opieką jego lub pracownika. Dlatego najlepiej wcześniej się umawiać telefonicznie.

Opowiada też o zajściu z czwartku. Był w trakcie pracy z weterynarzem. Zobaczył ekipę TVP. Zaprosił ich do środka. Nie weszli od razu, bo na kogoś czekali.

-Patrzę, a biegnie pani prezes fundacji i jeszcze jedna pani. Krzyczą, że chcą adoptować psa -relacjonuje.

Jak mówi, telewizję wpuścił, innych nie. Nakręcili materiał. On musiał kończyć, ponieważ miał zgłoszenie z trzech gmin na odłowienie psa. Chciał wyjechać, ale zablokowały mu drogę. Zadzwonił na policję. Gdy nie mógł dłużej na nią czekać, ruszył.

-Spychałem je delikatnie, one się położyły na masce, na butach sobie jechały. Dojechałem do głównej drogi, skręciłem w lewo na Sobolew, przejechałem jeszcze z 15 metrów. Zobaczyły, że jedzie samochód, zeskoczyły -kontynuuje.

Odjechał. Od razu zgłosił sprawę na policję.

Wydaje się że zamieszanie szybko się nie skończy. Drewnik zapowiada, że swojego dobrego imienia będzie bronił w sądzie.

-Jestem zniesławiany, oczerniany. Na opinię pracuje się latami. Ja miałem bardzo dobrą opinię, a teraz ludzie patrzą na mnie jak na mordercę -mówi.

Z kolei fundacje chroniące prawa zwierząt zapowiadają, że biorą się za schronisko w Sobolewie, a prokuratura i PIW w Garwolinie będą miały dużo roboty.

komentarz »
  1. Alicja 9 lutego 2018 18:08 - Odpowiedź

    Ja nie jestem fundacją tylko osobą, która kiedyś pojechala z darami do schroniska. Wlasciciel to najbardziej cwana i nieczula osoba z jaka mialam w zyciu do czynienia. Na pierwszy rzut oka bylo widac, ze psy sa glodne, wrzucane do boksow jak popadnie.

Napisz komentarz »